Zapiekanki z Okrąglaka na Placu Nowym w Krakowie, zna chyba każdy. Wszędzie, z uporem maniaka, poleca się je jako kultowe bądź godne polecenia, tudzież „must have” podczas imprez. Zapiekanki z Okrąglaka są jak Lenin, wiecznie żywe. Po doświadczeniach ostatnich dni zapiekanki powinny być jak Lenin – martwe.
Kilkanaście lat temu, studiując, zdarzyło mi się spożyć dwa razy słynną zapiekankę w Okrąglaku, jednak stan wskazujący na mocny udział w okolicznych uroczystościach rozrywkowych, nie pozwolił mi w pełni ogarnąć bezmiaru tego, co się serwuje w tych okienkach. Minęło sporo czasu, zmieniło się moje podejście do kuchni, smaku, produktów. Zaczęłam poznawać tajniki gastronomii i zaczęłam dostrzegać to, jak bardzo „restauratorzy” mają za nic wszelką sztukę kulinarną i robią klienta w bambuko. Gdyby ktoś, kilka miesięcy temu, powiedział mi, że sama z własnej woli i za własne pieniądze, pójdę do Okrąglaka jeść zapiekanki, popukałabym się po głowie. Za każdym razem, przechodząc koło tego zapiekankowego piekła, zatykałam nos. Nie, żebym była jakoś szczególnie wrażliwa, ale stare i przypalone jedzenie poznam wszędzie. Takie małe zboczenie zawodowe. Jednak Michał ze Street Food Polska postawił mnie przed faktem dokonanym. Owszem, radosne „jak już tam idziemy, to zjedzmy po zapiekance z każdego okienka”, to był mój kretyński pomysł, ale skąd mogłam wiedzieć, że sprzedają je geniusze zła i mistrzowie marketingu. Gdzieś z tyłu głowy kołatało mi się, że zapiekanki w Okrąglaku polecają ludzie, którzy jedli je zaraz po tym, jak zasłużyli się na polu konsumpcji wyrobów monopolowych, mając tym samym zaburzony osąd rzeczywistości, ale kto by się przejmował takimi drobiazgami. W końcu wiecie – kultowe zapieksy! Blogi kulinarne, przewodniki, przypadkowi ludzie, wszyscy je polecają!
Do 12 czerwca myślałam, że jadłam w swoim życiu już chyba wszystkie świństwa. Próbowałam robaków, wiem, jak smakuje geoduck zwany penisem, nieobcy jest mi smak kiszonych świńskich uszu. Jednak to nie przygotowało mnie na zapiekanki z Okrąglaka i na bezczelność, z jaką się je serwuje. Zaliczyliśmy z Michałem sześć okienek. Z każdego po jednej zapiekance. Braliśmy wersje podstawowe – ser, pieczarki. Pewnie pomyślicie: no c’mon, co można spartolić w bułce, pieczarkach i serze? W przypadku Okrąglaka odpowiedź brzmi – wszystko! Pierwsze dwa okienka zadały kłam urban legend, że dostawca zapiekanek jest jeden. Jest ich dwóch! Dostaniecie wersję kwadratową lub zaokrągloną. Kwadratowa ma homeopatyczną ilość sera i pieczarek, natomiast te okrągłe są bogatsze.
Już sam ser i pieczarki, to jest temat na epopeję narodową. Na zapiekankach mamy błoto z pieczarek oraz coś, co ma być serem, ale z sera ma tylko kolor i to też nie zawsze. Ten udawany ser zostawia dziwny posmak i jeszcze dziwniejsze uczucie, że właśnie ktoś wam ukradł 5 złotych. Michał dostał okrągłą wersję zapiekanki z Zapiekanek Królewskich, mi się trafiło kwadratowe cudo z Elebele. Obie trafiły do kosza. Chrupiąca skórka otaczała brak smaku, wspomnienie sera i pieczarek, rozczarowanie, niedowierzanie i cichą nadzieję, że może nie w każdym okienku tak jest. Duch Zapiekanek pokazał nam środkowy palec. Kolejne dwa okienka wytrąciły nas z równowagi na długo. Mnie trafił się wyrób zapiekankopodobny z Baru Pod Okrąglakiem, Michał dostał zapiekankę z Zapiekarni. W Barze pod Okrąglakiem jest mega sympatyczny, starszy pan, uśmiechnięty, zagadujący, miły. I to jest wszystko, co mogę powiedzieć o tym okienku. Dostałam znowu kwadratowe coś, z tym wynalazkiem co to miał udawać ser z pieczarkami, ale nie wyszło. W przypadku produktu z Baru po Okrąglakiem pozwoliliśmy sobie na odrobinę finezji i zapiekanka była ze szczypiorkiem i ketchupem – nic nie pomogło. Michał został uraczony zapiekankowym piekłem, serio, nie przesadzamy. Przyniósł coś, co śmierdziało brudnym piecem, przypalonym serem podłej jakości i miało przyczepione coś, co spaliło się chyba 47593 zapiekanek wcześniej. Michał ugryzł i wypluł jak klasyczna Gesslerowa, z tym że on nie robił show pod kamery. Ja nie odważyłam się ugryźć, bo sam zapach spowodował, że mój żołądek niebezpiecznie zaczął się wiercić. Tak jak poprzedniczki, obie trafiły do kosza.
Na koniec zostawiliśmy sobie Na Maxa i kultowego Endziora. I wiecie co – wszędzie to samo, ten sam syf. Zapiekanki dostaniecie w dziwacznych wersja – z salami, kebabem, jakimiś sosami, szczypiorkiem, pomidorem. To chyba ma maskować ten bajzel pod spodem. Na szczęście w Okrąglaku jest jeden jasny punkt, który wczoraj ukoił nam nerwy, ale to jest taka perła, że o niej napiszę wam osobno.
Co jeszcze możecie zauważyć, jedząc zapiekanki? Bajzel, wszechobecny bajzel. Brud, papiery, lepiące się stoliki, słoiki z przyprawami, które pamiętają jeszcze insurekcję kościuszkowską, brudne kosze, walające się śmiecie. Spotkaliśmy kilka wycieczek szkolnych, które przewodnicy zaprowadzili na zapiekanki. Więc moi drodzy, jeśli w domu bez glutenu, zdrowo i eko, to wiedzcie, że wasze dziecko na wycieczce w Krakowie właśnie rąbie zapiekankę z Okrąglaka. Ja wiem, że po pijaku wszystko smakuje, ja wiem, że podstawowa wersja to 5 zł i czasem nie ma wyjścia jak jest wielki głód, ale nie róbcie sobie tego! Heheszkowaliśmy z Michałem, że organizm nam podziękuję za ten armagedon, jaki mu urządziliśmy i w moim przypadku heheszkowanie skończyło się wieczorem, a u Michała rano. Zatrucie pokarmowe, nawet lekkie, nie jest niczym fajnym. Napiszę wam o miejscu na Kazimierzu, gdzie za małe pieniądze zjecie dobrze i prosto, bez konieczności katowania swojego żołądka „kultowym” jedzeniem. Tak nie wygląda kult, chyba że ktoś jest perwersem pierwszej wody.
PS: Podziwiam chłopaków ze Street Food Polska – jeść takie wynalazki i o tym pisać, nie używając słów powszechnie uważanych za obelżywe, to ciężki kawał chleba. Szacun!
Post Zapiekanki na Placu Nowym w Krakowie pojawił się poraz pierwszy w LADY KITCHEN.