Na poczcie cenzurują paczki ze słodyczami, Knorr promuje paprykę w proszku jako nowość, Hochland uwiarygodnia serek za pomocą aktorki, a rodacy przy sobocie szturmują sklepy. Półki w dyskontach ogołocone!
Raz na jakiś czas, zazwyczaj w karnawale, bo pora sprzyja, kompiluję zestaw zabawnych zdarzeń z otoczenia gastro-spożywki – ot, żeby się pośmiać, rozerwać, na chwilę przystanąć i to czy owo przemyśleć.
W tym roku zdawało mi się, że nie będzie się z czego śmiać, bo wokół zimno, srogo i straszno. Ale pokusiło mnie, aby dokonać pobieżno-probierczego przeglądu doniesień medialnych ostatnich dni i okazało się, że może i jest straszno, ale nie bardziej niż śmieszno. Zatem w aurze groteski odnotujmy, może bardziej dla potomnych niż dla siebie, w jakich to okolicznościach przyszło nam w tym osiemnastym roku trzeciego tysiąclecia marcować.
1. Na poczcie – rewizje przesyłek
Tego bym się nie spodziewał w najśmielej groteskowym śnie, ba, dałbym się nakarmić margaryną, że truchło cenzury leży z dawna zasromione betonowym snem wiecznego odpoczynku. Ale okazuje się, że teraz powraca i to na jedno ze swych macierzystych łon, na zaplecza urzędów pocztowych. Oto w czeluściach narodowych placówek zaczyna dychać i mościć się w obliczu prawa, reanimowane rękoma funkcjonariuszy służby celnej. Zgodnie z niedawno i po cichu wprowadzoną ustawą, przybyłe na pocztę przesyłki mogą być teraz otwierane, a ich zawartość sprawdzana. Możliwe jest nawet pobieranie próbek, czyli dekompletowanie lub fizyczne uszkadzanie zawartości paczek. Wszystko po to, aby zapobiec nielegalnemu obrotowi towarami, w szczególności tymi od chińskiego Alibaby. O skuteczności działań przypocztowych emisariuszy polskiego państwa przekonała się na własnej skórze pani Agnieszka z Bydgoszczy, której ufna w najwyższą jakość usług narodowego doręczyciela babcia postanowiła przesłać paczkę z domowymi ciasteczkami. Ku zaskoczeniu pani Agnieszki przesyłka dotarła do niej w stanie naruszonym. Opakowanie nosiło ślady otwierania, niektóre ciasteczka były zniszczone, a ich ogólna liczebność pozostawiała co nieco do życzenia. Zanim pani Agnieszka zdążyła zastanowić się, któż to pożarł adresowane do niej wypieki, w ręce wpadło jej opatrzone wielką pieczęcią urzędowe pismo, z którego wynikało, iż przesyłkę otwarto na poczcie na postawie obowiązującej ustawy i poddano rewizji. Zbulwersowana bydgoszczanka opisała swój przypadek na Facebooku, a sprawa nabrała cech medialnej afery. I dobrze, bo dzięki temu wiemy, że do grona znanych przypadłości polskiej poczty, z tygodniowymi opóźnieniami w doręczaniu listów priorytetowych na czele, dołącza emocjonujący dreszcz niepewności, w jakim stanie dotrze do adresata przesyłka. Potencjalna dekompozycja deseru, jakkolwiek przymusowa, ma wszak i zaletę, bo dekomponowane desery są dziś w modzie i kosztują więcej niż te klasyczne. Sęk w tym, że nie każda dekompozycja przysparza deserowi wartości, no ale na poczcie mogą o tym nie wiedzieć, skoro w okienkach obracają jednostkowo opakowanymi waflami i czipsami. Ale już takie tradycyjnie obecne w pocztowym okienku rajtuzy damskie zdekomponowane do śpiochów geriatrycznych – o, to byłaby jakaś innowacja!
2. Ser jest z sera a papryka z Hiszpanii!
Treści telewizyjnych Wiadomości nie dziwią dziś chyba już nikogo, włączając spore wciąż grono widzów, które – choć złośliwie topnieje – idzie w dobre dwa miliony a może nawet i dwadzieścia, jeśli zdyskontować celowe w opinii dziennikarzy publicznej telewizji działania agencji badawczych, które, manipulując metodami badań, specjalnie zaniżają oglądalność publicznego kanału. Co prawda ludowe porzekadło głosi, że to nie agencje sondażowe kłamią a telewizja, więc jeśli założyć, że kłamiąca prezentuje kłamliwe informacje, to w efekcie dostarcza jednak prawdę lub chociaż pół. Taka refleksja naszła mnie po obejrzeniu dwóch reklam produktów spożywczych emitowanych w okolicach wzmiankowanego programu informacyjnego. Jeden z produktów to topiony serek Hochland, który przechodzi ostatnio kampanię marketingową mającą na celu objaśnienie widzom, z czego jest wykonany. Wyjaśnianie serowości sera dobrze się też wpisuje w ogólny trend wyjaśniania polskiego punktu widzenia opcji niemieckiej i, szerzej, dzikusom z zagranicy, w tym ich plemiennym przywódcom. O tym, że ser naprawdę jest z sera informuje w reklamie Anna Guzik, która może i mówi prawdę – albo i nie – a że jest świetną aktorką i doskonale gra to, co napisano jej w scenariuszu, to w zasadzie nie wiadomo. Jaka jest zatem wartość certyfikacji jakości produktu udzielana przez najętą aktorkę, do tego padająca w reklamie?
Miejmy nadzieję, że większa niż inne reklamowe doniesienia, tym razem z frontu przypraw, na którym to Knorr z dumą prezentuje paprykę w proszku jako wyjątkową nowość. Polegać ma ona na tym, że papryka jest… z Hiszpanii. A to heca! Akurat tak się składa, że jestem miłośnikiem papryki i osobiście zwożę jej najzacniejsze inkarnacje z Kaloczy i Szegedu. Ich hiszpańskie siostry są dużo tańsze, a do tego masowo obecne na półkach polskich supermarketów, bo niemal każdy polski brand przyprawowy zawiera w swojej torebeczce proszek z Hiszpanii. Wartość hiszpańskiej papryki w określonych kręgach z pewnością zwiększyłaby stosowna mucha, ale o tej w przekazie medialnym cicho sza.
3. Sobotni atak zakupowy i puste półki w dyskontach
Mamy za sobą pierwszą niedzielę z zakazem handlu niezwiązanym z państwowym świętem. O państwowych świętach, w które taki zakaz od dekady już obowiązywał, warto przy tej okazji wspomnieć, bo niewielu pewnie wie, że wraz z nową ustawą, w zamierzeniu mającą utrzeć nosa wielkim sieciom handlowym, zlikwidowano ograniczenia dla podmiotów cieszących się licznymi wyjątkami od zakazu. Oznacza to, że piekarz Zenek, wypiekający swoje chlebki z premiksów, których ze względu na szkaradność nie bierze nawet najtańszy dyskont, będzie mógł kazać stawić się w pracy swoim ekspedientkom także w Boże Narodzenie, Nowy Rok albo w Wielkanoc. Kto wie, czy z okazji nie skorzysta już za kilka dni, wszak Wielkanoc za pasem, a okazja do zarobku zawsze jest dobra. Nawet lepiej, żeby się pospieszył, bo może się tak stać, że pan Zenek zbyt wielu okazji do eksperymentowania mieć nie będzie, gdyż ekonomia zmusi go do sprawnego zamknięcia interesu. Pomogą mu w tym silni gracze rynkowi, którzy operację eutanazji na małym handlu przećwiczyły niedawno na Węgrzech. Tam niecałego roku było trzeba, aby w imię wolnej niedzieli pracowników handlu wykrwawiła się cała subbranża małych sklepów.
I nie chodzi tu o interbranżowy kameleonizm, jak choćby przekształcenie Galerii Metropolia w dworzec kolejowy z poczekalniami i kasami biletowymi dla uwiarygodnienia koncepcji czy też poszerzenie stacji benzynowych o stoisko mięsno-nabiałowe albo po prostu posłużenie się stacją benzynową jako portalem do dużego supermarketu a o iście makiaweliczny plan, o którym szczegółowo już pisałem, więc tu tylko krótko go zarysuję.
Żadna to niespodzianka, że dysponujące silną kartą przetargową sieci będą dążyć do zwiększenia obrotów w piątki i soboty – nie tylko aby odrobić niedzielne straty, ale też aby na tym dodatkowo zarobić. Czyim kosztem? W pierwszym rzędzie dostawców, którzy zostaną zmuszeni do oferowania szerokich partii produktów na sobotnie promocje po szokująco niskich cenach, a w drugim – małych sklepikarzy, do których pies z kulawą nogę nie przyjdzie nie tylko w niedzielę ale przez cały tydzień, skoro wszyscy obkupią się po kokardę w piątek i sobotę w dyskoncie. Już teraz uruchamiane są akcje promocyjne z więcej niż promocyjnymi ofertami na masło, mięso i napoje. Zachęcani w radio i telewizji przez samego Karola Okrasę a popędzani przez płynące ze sklepowych systemów nagłaśniających komunikaty „kupujcie więcej, kupujcie więcej!” klienci chętnie idą za radą i zamieniają koszyki na wózki. Chętnych do promocji bywa sporo, więc tworzą się wózkowe koalicje a nawet wózkowe barykady. Ludzie biorą, co się da i ile się da i będą tak robić co tydzień. Ten mechanizm wpłynie i na komfort zakupów, ale też na komfort pracy kasjerów i pracowników dużych sklepów, którzy krwawym potem będą znaczyć syzyfowo zapełniane półki. Przedsmak już za nami, sobotni szturm na dyskonty zaliczony, półki puste sfotografowane. Wszytko zatem działa zgodnie z przewidywaniami i, zgodnie z tymiż. za rok po małym polskim handlu pozostanie wspomnienie, choć ja zakładam, że po zakazie tegoż w niedzielę także.
Ale – jak to zwykle w Polsce bywa – o to nasze szkodowe deko za późno.