Mam dziwne wrażenie, że w ostatnim czasie na blogach chyba znajduje się więcej (zdjęcio)relacji ze spotkań niż stricte przepisów. Jeśli tylko możemy się często spotykać, to byłaby to jedna z najlepszych rzeczy pod słońcem, jedynym szkopułem pozostawałyby koszta dojazdów - w końcu zgromadzić osoby z całej Polski w jednym miejscu to kwestia wielu środków transportu i synchronizacji sporej ilości czasów odjazdów (Natalia!).
Dzisiaj na tapetę obieramy Poznań, który zaskoczył nas jako niezwykle ładne miasto. Dla wprowadzenia innowacji, i dla umożliwienia osobom nie posiadającym Snapchata (ludzie, przynajmniej na czas spotkań, dodawajcie: herbiwo) zorientowanie się, zamieniam zwykłą relację na... snaporelację. Robienie zdjęć telefonem okazało się być o wiele szybsze i bardziej dynamiczne - enjoy! Wkradło się jedno zdjęcie z aparatu, a nawet i trzy wypożyczone.
po przybyciu na dworzec, niektórzy zaliczyli kawę w bardzo niewegańskim Mac'u
po odniesieniu bagaży, zjedzenia ciasta Wiktorii, odebraniu nowo przybyłej Weroniki i Patrycji, poszliśmy do
Je Sus. Dostaliśmy 11 porcji ostrego gulaszu z ciecierzycą, grzybami, podanego z kuskusem i cytryną. Polecam!
ta panna nie wierzy w swoją fotogeniczność O_O
lody w Lodzi także zostały wchłonięte, a potem popatrzyliśmy na wspinaczkę (/wspinających się) po ściankach
odebraliśmy bagaże od Wiktorii i poszliśmy z dużą ilością bananów i dynią na ostatni autobus do Kachy
widoki były ładne...
... krojenie było emocjonujące i zabawne...
... a smaki były przepyszne (dyniowo-kokosowy tofurnik był MEGA, oczekujcie niedługo przepisu
tutaj)
i w przeciwieństwie do tradycyjnego sernika, tofurnik można określi mianem #cleaneating #czystamicha
potem zajadaliśmy się marchewkami i dynią z hummusem, no i... resztą jagielnika (jak to ukrywać)
blogerzy są na diecie = snap musi być koniecznie z godziną
nocne jedzenie na pewno idzie w cycki (no to mam przechlapane)
po długim gadaniu, śmiechach, opowieściach, dwóch sesjach masażu, a w końcu pójściu spać około 5, i dwóch godzinach snu, przyszła pora na śniadanie
wcale nie zjedliśmy 30 mrożonych bananów i miski czeko sosu z miętą
okej... zjedliśmy
foto by Kasia S30 bananów czyni statystycznie jedynie po 5 na łebka...
dobrze jednak, że statystyka pozostaje statystyką i nie ujawnia, kto zjadł najwięcej (hmmm)
pora na poszukiwanie toalety i podziwianie gościa, który niesamowicie bawił się piłkami
poznańskie koziołki i kłos, który przetrwał noc
bardzo tematyczna nazwa knajpy i obiad nr 2 w Je Sus
zupa krem z kalafiora z tahini i dyniowe pęczotto, oba z nutą zastrzeżeń
(pierwsze za rzadkie, drugie zbyt al dente)
ślinotok nad borówkami i przedawkowanie suszonych chilli
niektórzy zabrali ze sobą brownie; Zocha i Pam na pożegnaniu, po szukaniu peronów w ogromnym pośpiechu
biegliśmy z Natalią przez cały peron (ykhm, dobre 200-300m?) i okazało się, że NIE MA naszego wagonu
po chwili przyjechał dotoczył się
z ulgą złapania pociągu, przegadaliśmy dwie godziny i nawadnialiśmy się systematycznie (ku przerażeniu pęcherzy)
poznański dream team (a gdzie reszta??? ja chcę resztę)
Patrycja,
Kacha,
Zuza,
Dominika,
Natalia,
Weronika,
mua,
Pam,
Klaudia,
Wiktoria,
ZochaMam także wrażenie (słuszne zresztą), że to spotkanie było o wiele za krótkie i chciałoby się więcej. Pomijając świetną kwaterę (Kacha) i... boskie racje żywnościowe w tejże kwaterze (Kacha <3), atmosfera była taka, że można by ją zjeść.
Dziękuję za nowe przezwiska (Daniel spaniel, Iwko warzywko, Iwko piwko naprzeciwko, pozdrawiam) Zosze-kalosze i Kasiuli-krasuli, dziękuję także za wyrozumiałość w łapaniu wi-fi w celu wrzucenia gromadzących się snapów, dziękuję oczywiście za niesamowicie spędzony czas: na jedzeniu, na chodzeniu, na gadaniu, na Poznaniu. I dziękuję, że w opinii niektórych, relacje udają mi się podobno całkiem nieźle ;)
I tak w sumie, to trudno cokolwiek więcej powiedzieć... Niech o atmosferze świadczą uśmiechy (nie miejcie wątpliwości - to tylko pozowane albo "tak do jedzenia"), palce, usta i zęby brudne od kakao w formie czeko sosu, nocne rozmowy, pożegnania na szybko, bo "za długo siedzieliśmy przy stole". Szkoda tylko, że nie zdążyłem opowiedzieć o legendarnych truflach z buły, ale najwidoczniej te smaczki należy zachować na potem.
Nie umniejszając wszystkim moim towarzyszom liceum, gimnazjum czy podstawówki, to chyba właśnie ta dzika banda jest najlepszym zestawem ludzi, których w życiu poznałem. #noshitsherlock
A na samiutki koniec, muszę podbudować swoje ego - pomimo tego, że przez internet można wymieniać wszystkie słodkości, fajności, komplementów różne odmiany, to w realu... cudowne jest usłyszeć, że ktoś łapie, o co chodzi, a nawet i to, że swoją pisaniną można wpływać na czyjeś życie i świadomość.