Kochani wróciłam z malowniczych i cudnych Włoch, choć tak naprawdę najchętniej tak szybko bym jeszcze nie wracała. Zanim jednak podzielę się z wami smakami i kolorami wspaniałych Włoch, zapraszam na knedle, które pojawiły się u mnie na stole jeszcze przed wyjazdem. Boję się, że jak się zacznę rozpisywać o wakacjach, to knedle przestaną być modne i będą musiały przeleżeć do następnego sezonu śliwkowego. Za rok o nich zapomnę, a były naprawdę pyszne i warte spróbowania. Więc szybko zamieszczam ten przepis póki jeszcze śliwki w sklepach, wystarczy mi, że sezon truskawkowy drugi rok z rzędu przespałam. Zresztą muszę dawkować nam emocje, dlatego Rzym next time.
Przed wyjazdem na wakacje całe dwa tygodnie chodziły za mną knedle ze śliwkami. Chodziły i chodziły i pójść sobie nie chciały. Do tego jak na złość nie miałam czasu jechać do mamy, by je skosztować. Chodziłam, marudziłam i wiedziałam, że i tak nikt mi ich nie zrobi... ;( No nic, zadzwoniłam po przepis do mamy i sama zakasałam rękawy. Na początek poszłam do sadu.... tfu sklepu modląc się, by w markecie były śliwki. Gdyby nie było, to bym chyba jęczała całe wakacje. Były! Całe szczęście były! Piękne, ogromne i ciemno fioletowe tylko... nie z Polski. Kurcze jak w kraju, gdzie śliwka tak jak i jabłko jest owocem narodowym można sprzedawać i tak bardzo eksponować na półkach w sklepach zagraniczne śliwuny. Ja rozumiem, że cytryny, pomarańcze, ananasy, ale śliwka? Każdy dziadek na działce ma przynajmniej dwa drzewa śliwek!

Stałam zmieszana, brać, czy nie brać oto jest pytanie? Dylemat ogromny w moim życiu na urlopie macierzyńskim się pojawił. I oto cud! Na najniższej półce i na dodatek z tyłu leżała całkowicie opuszczona polska śliwka. Uśmiech mi wrócił, powiedziałam: ,,Synu będą knedle!". W szale wybrałam największe, wręcz ogromne i piękne śliwki i pobiegałam do domu. Mój syn jak nigdy był tak zmęczony, że spał 3 godziny. Nigdy mu się to nie zdarza, on regeneruje siły w 20 minut. Dziecko to najlepszy akumulator świata, krótko się ładuje, a na długo starcza. Grzeczny synuś dał mamie zrobić caluśki obiad i jeszcze go zjeść. Chyba ten spacer po sadzie... tfu sklepie w poszukiwaniu śliwek tak go spompował. Knedle to naprawdę bardzo prosta robota, a ja z tym moim roztargnieniem znacznie sobie utrudniłam sprawę. Dopiero jak zaczęłam owijać śliweczki w ciasto zrozumiałam jaki błąd w tym sadzie... tfu... sklepie popełniłam. Z całej porcji ciasta wyszło mi 10 ogromnych knedli, wielkich jak jabłka. Ledwo udało mi się owinąć te śliwki. Dzwonię w między czasie do mojego Szanownego męża:
Ja: Lubisz śliwki
M: Lubię
Ja: Będą knedle
M: Super
Knedle naprawdę były super, miałam wspaniałą ucztę, ale mój mąż jednak śliwek nie lubił. Zjadł jednego knedla ze śliwką, a potem wciągnął jeszcze kilka, ale samego ciasta, a śliwki wydłubał ;(
Na ostatni wpis przed serią włoską zapraszam Was ja!
Zatem powiadam Wam idźcie i kupcie jak najmniejsze śliwki i nie grzeszcie więcej!
Składniki:
- 700 g ziemniaków
- 200 g mąki
- 1 jajko
- szczypta soli
- cukier w kostkach
- śliwki
- cynamon
Biała śmierć w kostkach:
Wykonanie:
1. Ziemniaki obieramy, kroimy i gotujemy w osolonej wodzie.
2. Ziemniaki mielimy. Ja w tym celu wykorzystałam pomoc mojego robota, którego znacie już ze wcześniejszych akcji. Serdecznie polecam posiadanie podobnej maszyny, znacznie ułatwia pracę i skraca czas.
3. Zmielone ziemniaki wkładamy do miski.
4. Wbijamy jajko i dodajemy sól.
5. Dodajemy mąkę.
6. Ciasto wyrabiamy do gładkiej masy.
7. Z ciasta przygotowujemy grupy rulon, który kroimy na grube paski.
8. Śliwki myjemy, kroimy na pół i wyciągamy pestki ze środka.
9. Z ciasta robimy płaskie placki, na środek kładziemy połowę śliwki i kostkę cukru, posypujemy cynamonem.
10. Całość zwijamy w kulkę i formujemy knedla.
11. Knedle wrzucamy na osolony wrzątek i gotujemy 10 minut po wypłynięciu knedla.
Serduszko dla męża knedlowe:
No to plum!