Oo tak, skończyły się wszelkie moje wyjazdy. Wracam na dobre do życia, jakie prowadziłam przed rozpoczęciem wakacji. Opuściłam kompletnie bloga na ten czas, teraz będę starała się nadrobić straty.
Zauważyłam u siebie jakieś stany depresyjne i powrót zaburzeń odżywiania. Kiedy byłam poza krajem, moich myśli nie zaprzątało ciągle jedzenie, chodziłam szczęśliwa, każdy mi mówił, ze jestem wiecznie uśmiechnięta. Mimo, ze jadłam z głową, nie pozwalałam sobie na słodkości i fast foody, odmawiałam sobie spróbowania wielu regionalnych potraw, to w mojej głowie nie siedział non stop temat jedzenia. Miałam przy boku osobę, na której mi strasznie zależało i to właśnie ta osoba była powodem mojej radości. Nagle wróciłam do domu, czar prysł. Ciągłe dylematy, co by tu jeszcze zjeść, choć żołądek bolał z przejedzenia. Jadłam tak długo, aż nie czułam kompletnie smaku. Po 3 bułkach z nutellą nadchodziła kolej na następne 3 bułki z pasztetem, potem jeszcze kilka parówek, batoniki i kiełbasa. I kilka misek płatków z mlekiem. Później płacz i wyrzuty sumienia. Obiecywanie sobie, że to był ostatni raz, że muszę być silna i powiedzieć sobie stop. Po czym następnego dnia historia toczyła się tak samo.
Anoreksja, kompulsywne objadanie, jeszcze tylko bulimii brakuje mi do kompletu. Ale boję się rzygać. Kiedyś nawet próbowałam z koleżanką (zaawansowaną w tym temacie ,że tak powiem), ale mimowolnie cofałam palce, po prostu nie umiałam. Może to i lepiej, bo jeszcze by mi się spodobało.
Ale od kilku dni wzięłam się w garść. Skończyłam się nad sobą użalać, bo wiem, że nie ma możliwości powrotu mojej wakacyjnej radości. Muszę znaleźć inny sposób na sprawianie przyjemności swojej duszy i ciału. Wracam do tego, co tak kochałam przed tym dołkiem psychicznym-zdrowe jedzonko, gotowanie, siłownia, buty sportowe i radośnie nabijane kilometry siłą własnych nóg :)
Byłam dzisiaj po nowy karnet w klubie, od razu zostałam na "chwilkę", nie mogłam się oprzeć. Wykonałam swój plan treningowy, następnie 25minut bieżni (bieg 10km/h przeplatany z szybkim marszem z max. pochyleniem), po czym godzinka ćwiczeń grupowych na BOSU. Było świetnie, kompletnie odżyłam :)
JEDZENIE:- jestem ogromnie zadowolona z tego, że udaje mi się unikać wysoko węglowodanowego jedzenia. Co prawda ilość węgli waha się w granicach 50-150 (zależy jak bardzo kuszą mnie owoce:P) i to w dodatku są to węglowodany w większości z warzyw. Za to zawyżam podaż tłuszczów.
- Dążę do całkowitej eliminacji słodzika (jakikolwiek by on był, stewia to nadal słodzik). Wcześniej moje jedzenie było strasznie przesłodzone (uwielbiam słodkie), teraz dzięki ograniczeniu słodzidła odkrywam nowe smaki, które wcześniej słodkość bezczelnie zatajała. Może dzięki temu zniknie mi też całkowicie ochota na słodycze i nie będę musiała zalczyć z instynktem czekoladoholika :)
- Chciałabym stopniowo ograniczyć też nabiał, który pochłaniam w ilościach hurtowych. I niech nikt mi nie mówi, że wszystko jest dla ludzi-kostka twarogu, 2 wielkie serki wiejskie i krążek camemberta w jeden dzień nie mieszczą się w granicach rozsądku. Uwielbiam nabiał i to kolejna rzecz, z którą muszę walczyć.
Wstawiam kilka fotek z moich wakacji:
Tureckie słodycze-dla takich przyjemności warto nachylić każdą dietę:)
Turcja gwarantuje rozrywkę nie tylko dla podniebienia, ale także i dla oczu-piękny Błękitny Meczet. W moich doznaniach swoimi kształtami przebił nawet mieszczącą się niedaleko Hagię Sofię.
To z kolei Chorwacja. Lepiej było nie ryzykować nadepnięcia tych żyjątek ;)
Mój zawodowy pływak-nie przepuścił żadnej okazji, by pochlapać się w morzu. Na plaży pustki, ludzi chyba przerażała ogromna ilość schodów ustawionych praktycznie pionowo-jak myślicie, kto z uśmiechem na twarzy wbiegał po nich w najszybszym tempie? Oczywiście, że ja!:)
Następny i tym samym ostatni przystanek-Bułgaria. Tu plaża i morze nie były takie piękne jak na Chorwacji, większość czasu spędzałam na hotelowym basenie lub spacerując po miasteczku.
Trzymajcie się ciepło, jeszcze tylko 2 tygodnie wakacji, korzystajcie ile się da :)