Z nadejściem wiosny po raz kolejny czekaliśmy na wysyp nowych kulinarnych propozycji w Wenecji Północy i tym razem się nie zawiedliśmy.
Po Bistro Bulwar, Czosnku i Oliwie przyszedł czas na propozycje bardziej ukierunkowaną, czyli Luizjana (steak house z elementami kuchni kreolskiej).
Udaliśmy się tam z nadzieją spróbowania smaków babci Beyonce.
Luizjana powstała na ulicy Długiej w lokalu po byłym Rubaru. Miejsce w strategicznym punkcie, blisko starego rynku z perspektywami na sukces lepszymi niż wcześniej wspomniana konkurencja.
Warto w tym miejscu zasygnalizować niepokojący nas wzrost cen, wszystkie nowe propozycje wydają się być przygotowane dla ponad przeciętnego Bydgoszczanina.
A teraz przekonajmy się czy warto wydać swoje pieniądze?
Restauracja swoim wyglądem nie odbiega zbytnio od współczesnego schematu: szarość, drewno, cegły i hipsterskie żarówki. Z każdym innym szyldem to wnętrze też by się zgrało. Jedynie muzyka przybliża nas do tamtych czasów i Nowego Orleanu.
Przejdźmy do jedzenia. Zajęliśmy strategiczny stolik w rogu sali, z widokiem na wszystko i wszystkich, z nadal od czujnego oka lekko nadgorliwej kelnerki.
Menu, to duża rozkłada karta, wybór nie będzie prosty. Po wnikliwej analizie już wiemy, pozycja obowiązkowa - burger i coś z kreolstwem w nazwie, padło na indora.
Długo nie trzeba było czekać, choć mogło to być spowodowane małą ilością osób w lokalu. Często sprawdzamy dla Was restauracje w tygodniu, więc fajnie jak dacie znać czy w weekend było też tak szybko.
Pierwszy minus, błąd kardynalny dania podane osobno. Jak zdążyliśmy zauważyć jest to standard w tym przybytku. Ale do sedna!
Burger Premium z wyglądu zachęcający okazał się lekko przeciągnięty, mimo prośby o stopień wysmażenia medium. W ocenie tego najbardziej popularnego, amerykańskiego dania w naszym kraju nie można być jednoznacznym.
Mięso dobrze przyprawione ale dla prawdziwych fanów wołowiny za bardzo, na dużą pochwałę zasługuje autorski sos Lafayette, chrupiąca bułka i bekon. Całość przypomina bardziej restauracyjne danie niż pospolitą streetfoodową wyżerkę. Jakby komuś było mało w zestawie są bardzo dobre, grubo krojone frytki o ponadprzeciętnym smaku.
Tym bardziej żal, że mięso w środku nie było bardziej różowe.
Skoro było już o krowie to przejdźmy do rzeczy bardziej przyziemnych a w sumie mniej przyziemnych, amerykański kurczak, czyli indyk.
Zacznijmy od dodatków, tu sytuacja mocno się polaryzuje, po jednej stronie pyszna kreolska sałatka z niespotykanym winegretem, a po drugiej smutne, pospolite pyrki bez smaku.
Na razie remis, ale nie będziemy rozpisywać się o bzdurach, w końcu najważniejsze jest mięsko!
I tu pewne rozczarowanie, bo choć indyk miał smaczną chrupiącą skórkę (to przez gotowanie w oleju) i pyszną marynatę z indiańskich przypraw, to nie udało się przenieść tego smaku na resztę mięsa, które w środku miało omkły smak. Finalny efekt był odwrotny od pożądanego, danie z każdym kęsem smakowało gorzej.
Mimo, że pojawienie się Luizjany nie było kulinarnym wejściu smoka i nie powaliło nas co najmniej
na kolana, to nie zniechęcamy Was i czekamy na Wasze komentarze na temat tej restauracji.
Za te cenę oczekiwaliśmy czegoś bardziej WOW, ale na pewno tam jeszcze wrócimy, bo szkoda, żeby niewątpliwy potencjał tego miejsca został zaprzepaszczony.
Trzymamy kciuki, smaczności!