Cześć i czołem wszystkim!
Myślę, że tytuł wpisu mówi sam za siebie - wracam na bloga! Myślałam o tym już od jakiegoś czasu, ale nie mogłam znaleźć wolnej chwili. Korzystam więc z przerwy świątecznej i... pojawiam się tu.
Wszyscy wiecie, że ostatnie miesiące... tfu, ostatnie lata były dla mnie niezwykle ciężkim okresem. Dryfowałam gdzieś pomiędzy normalnością a załamaniem nerwowym bardzo długo nim zdecydowałam się na przyjęcie jakiejkolwiek pomocy. Bo czasami trzeba sięgnąć po czyjąś wyciągniętą dłoń, bo czasami nie mamy już sił by działać samodzielnie. Tak było w moim przypadku i jeśli ktoś z Was przeżywa coś podobnego... błagam, dajcie sobie pomóc. Pozwólcie innym do Was dotrzeć. Nikt Was z tego nie wyciągnie, bo wszystko zależy od Was, ale... każdy potrzebuje wsparcia.
Łatwo się domyślić, że skoro już się tu pojawiam, moja sytuacja się zmieniła. Chyba mam dość silną wolę życia. W końcu zrozumiałam, że jedynym lekarstwem i wybawieniem jest... j e d z e n i e. Jakkolwiek niedorzeczne by się to wydało (jedzenie lekarstwem na jadłowstręt?), jest to jedyna prawda. Gdy już się to zrozumie... wraca się do życia. Cały absurd tej choroby polega na chęci bycia kimś lepszym, chęci zdobycia uwagi, chęci osiągnięcia perfekcji i dążenia do niej. Staramy się osiągnąć coś niemożliwego, by być zauważonym, podziwianym przez innych... żeby zmienić swoje życie. To, co zyskujemy, to izolacja od innych ludzi. Zamknięcie w klatce, która wydaje się bez wyjścia. Depresja. Wieczne przygnębienie. Opryskliwość. Utracenie dobrych kontaktów z rodziną, przyjaciółmi... Dla czego? Dla mniejszego rozmiaru, dla wystających kości, dla chudości? W takim razie muszę Was zasmucić, bo to jest coś, czego nigdy nie dostaniecie. Taki paradoks - im mniej Ciebie w rzeczywistości, tym większa jesteś w odbiciu lustra i nie tylko.
Nigdy nie osiągniesz celu. Nigdy nie będziesz szczęśliwy/a. Nie tkwiąc w zaburzeniach odżywiania.
Dobrze, zostawiając już ten nie za przyjemny temat, jakim są zaburzenia odżywiania... skupimy się teraz na mnie. I może to brzmi płytko i arogancko, ale hej! jesteśmy na moim blogu, mojej stronie, moim miejscu w sieci. Jeśli coś się nie podoba, to na górze, w lewym rogu jest taki czerwony prostokąt z białym krzyżykiem. Wystarczy tam kliknąć i masz mnie z głowy. Po problemie!
Jest ze mną na tyle dobrze, że nawet otrzymałam od mamy oficjalne pozwolenie na bieganie i drobne ćwiczenia (JEJ!), co bardzo mnie cieszy. Zdecydowałam się też na udział w kilkudniowej wycieczce szkolnej nad morze (Trójmiasto, Władysławowo - ktoś, coś? c:), co będzie ogromnym wyzwaniem nie tylko ze względu na jedzenie.
Wracam na bloga i mam zamiar dokonać tutaj wielu zmian - na pewno w wyglądzie, w tematyce. Usuwam też drugiego bloga, a ciekawsze przepisy dodam tutaj. Zastanawiałam się też nad zmianą adresu, ale mam wrażenie, że całkiem sporo osób zagląda tutaj i boję się, że musiałabym zabiegać o czytelników... Nie wiem jeszcze jak to będzie do końca wyglądało, ale... ale poradzimy sobie ;)
Tymczasem żegnam wszystkich i przesyłam internetowe całusy i uściski! :D
Ilona