Pewnie już teraz, gdy kilka takich "powrotów" mam już za sobą, nikt już w to nie uwierzy. Jeśli w ogóle ktoś to przeczyta. Ten post ma być zamknięciem pewnego rozdziału w moim życiu i rozpoczęciem nowego. Chociaż muszę przyznać, że nowa ja, z zupełnie innym podejściem to pewnych spraw i z innymi priorytetami... jest tutaj już od jakiegoś czasu, a dokładniej od maja. To wtedy coś zaczęło zmieniać się na dobrze w moim życiu, nastąpił ten przełom. Owszem, wcześniej jakieś pojedyncze wydarzenia były pomocne, ale... jedna mała fala w porównaniu do tsunami jest niczym, czyż nie?
Muszę się Wam przyznać, że gdy prowadziłam bloga regularnie - a to w celu odskoczni od świata, wsparcia w chorobie... nie było to dla mnie zdrowe. Blog stał się nie zdrową obsesją, tak samo jak nałogowe robienie zdjęć wszystkiemu, co zjadłam. Oprócz ogromnych śniadań tak naprawdę to nie było tego zbyt wiele... Chociaż... to zależy na jaki okres choroby się patrzy, bo ja starałam się też walczyć. Ale czasami nasze starania nie wystarczą.
Mimo tego, że moje niezdrowe relacje z jedzeniem i wiążący się z tym blog nie wychodził mi na dobre... poznałam tu tak wielu wspaniałych ludzi. I to oni podbudowywali mnie w tragicznych sytuacjach, to oni dawali mi nadzieję, na to że będzie lepiej. Blogosfery nie tworzą blogi, lecz ludzie. Nie chodzi tu o pstryknięcie zdjęcia i dodaniu kilku pustych zdań podpisu. Ważne jest to, co kryje się za tym opisem. To za tymi ludźmi tęskniłam i nadal tęsknię.
Teraz, po kilku miesiącach leczenia, mogę powiedzieć, że jest ze mną lepiej. Mogę też powiedzieć, że jestem zupełnie inną osobą. Porzuciłam wykreowaną przez siebie idealną Ilonę i zaczęłam być sobą. Wszystko jest o wiele łatwiejsze, gdy na siłę nie próbujesz być kimś innym.
Ponieważ jest ze mną lepiej... nie czuję potrzeby robienia zdjęć jedzeniu, zapisywania posiłków, spędzania pół dnia w kuchni na pilnowaniu, by do mojego talerza nie dostało się nic co uznawałam za nawet w małym stopniu "niezdrowe". Zaczęłam żyć.
Dlatego powrót na bloga jest taki ciężki. Tęsknię za pisaniem i za tymi cudownymi osobami, które tu poznałam, ale... nie za bardzo wiem, z czym mam do Was przyjść. Z moimi filozoficznymi przemyśleniami? Naturalną pielęgnacją? Nową pasją, jaką jest akrobatyka (jeśli czytacie bloga od dłuższego czasu, wiecie, że bałam się wszystkiego - no więc powiedziałam temu dość i zdecydowałam się okiełznać moją lękliwą psychikę)? Powrót z samym jedzeniem chyba nie skończył by się dla mnie dobrze... Ale nie jestem moją chorobą. Nie jestem przecież kimś, kto myśli tylko o jedzeniu. Już nie. Nasza relacja jest teraz inna, lepsza. Bardziej normalna. Oczywiście, nie jest ze mną jeszcze tak dobrze, bym mogła nazwać siebie zdrową, ale... jest dobrze. Zastanawiam się więc, czy teraz nie dać Wam poznać prawdziwej mnie z każdej strony, ale nie koniecznie z kulinarnej.
Mam tylko jedno pytanie... Czy blogosfera byłaby w stanie przyjąć mnie z powrotem?