Po dwóch tygodniach intensywnego smażingu, leżingu i opierdalaningu trzeba było wrócić do szarej rzeczywistości zwanej Szczecinem.
Poznań jest na prawdę ładnym miastem. To nie tylko rynek, ale i całe centrum. Mniej blokowisk niż się wydaje. Choć ludzie trochę.. dziwni :). Oczywiście, codziennie na śniadanie lądowaliśmy w naszej ukochanej
Un pot. Lokal wart polecenia, moim zdaniem zdał test na
piątkę.
Nigdy nie byłam tak zachwycona jakimkolwiek lokalem - nastrojowy, z dużym ogródkiem i oczywiście przepyszny! Ceny też adekwatne do jakości. Zwykle wychodziło ok. 20 zł na osobę. Danie+napój. Wiadomo, że jak ktoś chce się nażreć tłusto i niesmacznie za 10 zł to zapraszamy do baru mlecznego :)
Musli z owocami zrobiło totalną furorę, zakochałam się w nim. Naturalny jogurt, świeże owoce i porzeczki na czubku góry. Mniam!
Bagietka z pomidorami i mozarellą - mój chłop tym się najadał.
Jajecznica też niczego sobie. Syta, smaczna, porządna porcja.
Oprócz tego wyciskane
soki,
herbaty podawane w imbryczku.
I ponoć bardzo smaczne
drinki - my niestety nie zdążyliśmy już sprawdzić, ale nasi znajomi polecali. Także słyszałam, że
kawy i
czekolada też niczego sobie. Na pewno wrócę sprawdzić :)
Postanowiliśmy też sobie, że w Poznaniu poszukamy jakiejś dobrej czeskiej knajpki.
Ceska Hospoda - tam się wybraliśmy, na uboczu od rynku na ulicy Żydowskiej. Z racji tego, że nie byłam zbytnio głodna wzięłam tylko przystawkę -
zapiekany ser z sosem tatarskim i żurawiną. Pyszności. Bardzo lubię potrawy połączone z żurawiną, to na prawdę świetny dodatek do dań.
Mój chłopak z kolei zdecydował się na porządne jadło -
pieczona karkówka w sosie cygańskim z knedlami i kapustą zasmażaną. Próbowałam od niego, karkówka robiona tak jak u mojej babci, sos dodawał wyrazistości, zaś mięso nie było żylaste co jest ważne jeśli chodzi o karkówkę. Knedle poprawne, zasmażanej kapusty nie spróbowałam ponieważ, nie przepadam. Piwo też jak najbardziej dobre. Ogólne wrażenie - dobre,
na 3,5. Brakowało trochę motywów czeskich, ale liczy się smak. Czeska kuchnia nie jest jakaś strasznie wyrafinowana, podobna do naszej polskiej. Tłusto i smacznie :).
Następny przystanek to był
Wrocław - oczywiście odwiedziliśmy
Bernarda. Tym razem nie tylko na piwnego drinka, ale i chcieliśmy sprawdzić, czy jedzenie jest równie smaczne, zważywszy, że cena nie należała do najniższych jak w standardowych restauracjach.
Zamówiłam
pierożki z kurkami, a mój chłopak
indyka z Becherovką. Pierożki były genialne, farsz, ciasto po prostu palce lizać. Smakowała mi również sałatka chłopaka
świeży ogórek z melonem - bardzo fajne połączenie, zauważyłam że lekka gorycz połączona ze słodyczą daje na prawdę ciekawe doznanie kubkom smakowym.
Indyk był
nadziewany serem pleśniowym - specyficzny smak, myśle że takie wyroby trzeba po prostu lubić, nie każdemu by odpowiadał, mnie nie zachwycił :) Bernard na
czwórkę z plusem, z racji tego, że mój
piwny drink arbuzowy nie był tak dobry jak rok temu. Co się zepsuło ?
Ostatnim przystankiem była restauracja wegańska/wegetariańska
Machina Organika. Zamówiłam
sałatkę z gruszką, mixem sałat m.in. rukolą, czarnymi oliwkami oraz prażonym słonecznikiem, do tego ciemny chrupki chlebek i lemoniada. Słodkość gruszki fajnie łączyła się z gorzkością sałat. Danie syte, a zarazem lekkie. Całość wyniosła mnie 22 zł więc niedużo. Było dobre, ale nie zachwycające, więc tylko
3, wystrój lokalu pozostawia wiele do życzenia, po za tym obsługa trochę "nieogarnięta". Nie znam się na kuchni wegańskiej, chciałam dobrać napój do sałatki, to pani tak trochę plątała się ;)