Nie lubię milczenia, olewania się. Myślę, że to strata czasu. Ale poza tym, że jestem smutna, to jestem też mega wkurzona. Bo jak się kogoś kocha, to nie traktuje się tej osoby jak intruza, jak wroga. Jak kogoś kocham, to nie doszukuję się wad i problemów.
Ostatni czas trochę mnie nauczył i wydawało mi się, że byłam w porządku dla wszystkich najbardziej jak mogłam; dla rodziców, dla babci, dla K., dla pacjentów, dla znajomych. Nikomu nie zrobiłam krzywdy, nikomu nie powiedziałam nic złego. Wiele moich negatywnych emocji stłumiłam w sobie, a to wszystko na nic, bo nikt tego nie docenił. Plusem byłoby choćby to, że ja czuję się z takim postępowaniem lepiej, ale się nie czuję bo po całym tygodniu marzyłam o weekendzie spędzonym z K., ale na to nie zasłużyłam.
Mam takie wrażenie, że jak bym się nie starała, i co bym nie robiła, to i tak zawsze jest źle. Zawsze robię coś nie tak i zawsze to komuś nie odpowiada.
No i nachodzi mnie wtedy takie pytanie: Po co to wszystko? Po co się starać, po co wybaczać, po co doceniać? Po co ulegać? Po co postępować wbrew sobie? Po to żeby potem słuchać pretensji?
Inaczej miał wyglądać ten weekend, nie takie myśli miałam w głowie mieć, nie w tym kierunku miały iść.
Dawno i nieprawda